Dzieciństwo to jeden z najpiękniejszych okresów w życiu człowieka, pełen beztroski, nieograniczonej radości, zabawy……. I tu można postawić kropkę w tej wielkiej iluzji świata.
Współczesne dzieci – tak będę nazywała dzieci, żyjące teraz w czasach jednoczesnego dostatku i braku wszystkiego co ważne dla prawidłowego rozwoju jednostki.
Zastanawiając się nad kwestiami wychowawczymi, myślę o tych wszystkich dzieciach, z którymi mam ogromny zaszczyt pracować. Nad ich rozwojem, przeżywanymi kryzysami i niestety ogromnymi deficytami, które my sami dorośli im fundujemy.
Szukam odpowiedzi na pytanie, o co w tym wszystkim chodzi, po co te wszystkie metody, nurty wychowawcze? Czy nie umiemy już być z dziećmi (tymi najmniejszymi, starszymi i całkiem dużymi), co takiego się wydarzyło na przestrzeni ostatnich lat, że zapomnieliśmy o wspólnym byciu razem.
Mogłabym rozpocząć od wymienienia wszystkich (prawie wszystkich znam swoje ograniczenia) nurtów wychowawczych, jednak zacznę od tego co najistotniejsze z mojego punktu widzenia.
Doświadczając bardzo częstego kontaktu z ludźmi, czytając i uważnie słuchając wypowiedzi specjalistów na temat wychowania dzieci mam takie osobiste wrażenie, że można stworzyć wręcz trylogię jak wychować dziecko na 1500 sposobów!!!
– Tylko po co?
– Dla kogo i kto to przeczyta w dobie wiecznego pośpiechu i przerzucania odpowiedzialności.
Wychowywanie (nie mylić z chowaniem) skupia się na trzech podstawowych kwestiach, które są ponadczasowe. To trochę jak z potrzebą bliskość – nie zmienia się pomimo upływu lat, tylko my coraz częściej szukamy substytutów w postaci smartfonów, atrakcyjnych hobby online zamiast po prostu być w relacji z żywym człowiekiem.
Rozpoczynając, chcę Wam przekazać jak ważna jest uwaga – każde dziecko chce być zauważone (zresztą jak każdy z nas, to nas karmi). Dziecko potrzebuje tej uwagi do prawidłowego rozwoju swojej osobowości (tak, osobowość kreuje się od najmłodszych lat), wypracowania adekwatnego poczucia własnej wartości, a przede wszystkim do przekonania, że jest ważne bo jest a nie dlatego, że coś zrobiło.
Większość małych dzieci, takich przedszkolnych dostaje uwagę dorosłych najczęściej w dwóch sytuacjach – kiedy zrobi coś dobrze (np. rysunek przedstawiający totalne bazgroły jest wychwalany i określany co najmniej jako dzieło sztuki), takie zachowanie dorosłych rodzi w młodym człowieku jeszcze bez myślenia abstrakcyjnego* przekonanie, że trzeba coś robić a wtedy otrzymasz uwagę – tak ważny pokarm.
*Myślenie abstrakcyjne wykształciło się w procesie ewolucji i jest charakterystyczne dla człowieka. Jego funkcjonowanie zależy od rozwoju kresomózgowia a dokładniej z rozwojem płatów czołowych. Szukając definicji myślenia abstrakcyjnego znalazłam wyjaśnienie Słownika Języka Polskiego, który opisuję abstrahowanie jako umiejętność tworzenia ogólnych pojęć oraz wyodrębniania cech istotnych od nieistotnych w danym zjawisku czy przedmiocie. Natomiast Encyklopedia PWN uznaje, że abstrahowanie [łac. abstractio – oddzielenie, odłączenie, oderwanie] jest jedną z podstawowych operacji myślowych polegającą na pomijaniu pewnych składników, cech lub relacji danego układu konkretnego (przedmiotu, stanu rzeczy), a wyodrębnianiu innych, uznanych za istotne.
Małe dzieci nie opanowały jeszcze zdolności do operacji myślowych na poziomie abstrakcyjnym, ich proces myślenia opiera się na poziomie konkretno – sytuacyjnym. Umiejętność abstrahowania kształtuje się wraz z dojrzewaniem struktur płata czołowego.
Myślenie abstrakcyjne to taki twór, który pomaga mam wyodrębniać cechy istotne od nieistotnych w danym zjawisku czy przedmiocie oraz zrozumieć zależności pomiędzy sytuacjami. Dzieci nie mające w pełni rozwiniętego tego rodzaju myślenia funkcjonują na zasadzie zero jedynkowej: przyczyna – skutek bez większej refleksji (myślenie konkretno – sytuacyjne).
Drugą sytuacją, w której dzieci „dostają” od nas uwagę są niewłaściwe z naszego dorosłego punktu widzenia ich zachowania – rozbity wazon, bałagan w pokoju, niesubordynacja wobec idealnych dorosłych i wiele, wiele innych (…..) tu niech każdy zastanowi się co dla każdego z nas ma znaczenie.
Dorośli często krzyczą, upominają, moralizują dzieci chcąc je naprawić na swój wzór (by były posłuszne). Lecz w takich sytuacjach, tak naprawdę ten młody mądry człowiek dostaje od dorosłego jakże ważną uwagę – nie postrzega tego jako coś negatywnego – zwłaszcza w sytuacji gdy często nas nie ma, gdy nie widzimy naszych dzieci. A w tej jednej chwili jesteśmy na nich totalnie sfocusowani bo przecież zachowali się źle.
Tylko drodzy rodzice, opiekunowie i wszyscy dorośli jeśli dziecko nie ma od Nas uwagi tak po prostu, to taką reakcją wzmacniamy zachowanie, którego u swojego dziecka nie akceptujemy (albo nie wiemy jak sobie z tym poradzić).
Warto pamiętać, że dzieci to bardzo mądre istoty uczące się brać to co jest niezbędne do przetrwania i rozwoju – uczą się w jakich sytuacjach zyskują to czego potrzebują.
Powyższe sytuacje wpajają dzieciom (potem już dorosłym) przekonanie, że jesteś ważny tylko wtedy gdy robisz „coś” – inni Cię zauważą i może nawet docenią.
Uwaga neutralna (taki trochę slogan kolokwialny) jest wolna od takiego ryzyka, daje poczucie i przekonanie dzieciom: „jesteś ważny bo jesteś” – tak po prostu z faktu bycia człowiekiem, to czy ma zdolności malarskie, wokalne, sportowe czy ich nie ma, nie może warunkować wartości dziecka – później dorosłego.
Doświadczając ważności tylko ze względu na osiągane sukcesy czy posiadane zdolności młody człowiek i nawet już ten starszy, tak naprawdę nie wierzy w siebie, nie czuje ważności do siebie jako człowieka, bo przecież to przymioty zewnętrzne świadczą o tym kim jest – (tak, tak te rysunki – O ZGROZO) !
Nasze pociechy same tego nie osiągną, nie są w stanie same sobie tego dać.
I tu postawmy sobie pytanie: czy MY dorośli, którzy tego nie doświadczyliśmy jesteśmy gotowi obdarować młodych ludzi, którzy dopiero zaczynają zapełniać swoją kartę życia przekonaniem i wartościami poczucia ważności z faktu istnienia.
Pewnie automatyzm naszego funkcjonowania to wyklucza, bo bardzo często działamy na starych o ironio! jakże bezpiecznych schematach, (których nie jest łatwo zmienić), dlatego tak ważna jest świadomość własnych ograniczeń przy jednoczesnej ogromnej wierze w potencjał człowieka i gotowość do zmiany.
Udzielając wielu konsultacji wychowawczych, spotykam się z rodzicami, którzy nie wiedzą co robić, a nawet boją się gdy ich dzieci (te małe, trochę większe i prawie dorosłe), zaczynają przeżywać te „złe” emocje.
Pisząc o tym myślę gdzie podziała się intuicja rodzicielska, wiara we własne kompetencje wychowawcze. Przecież każdy rodzic (nie licząc trudności wynikających z dysfunkcji związanej np. z uzależnieniami) jest ekspertem od swojego dziecka.
A jednak większość rodziców nie wierzy w moje zapewnienia, że są ekspertami od swoich dzieci (taki paradoks). Dobrze, że taki rodzic szuka i dopytuje, ale problem pojawia się w chwili gdy dorosły chce psychologa lub innego specjalisty, który „naprawi” dziecko z tych „złych emocji”. Innymi słowy: rodzic wstawi dziecko jak samochód do warsztatu i oczekuje, że jeszcze otrzyma gwarancję naprawy. Tak nie ma, bo tym „fachowcem” jest rodzic – a właściwie cały system rodzinny.
Aby nauczyć dziecko jak radzić sobie w przeżywaniu emocji trzeba z tym dzieckiem być, doświadczać i jednocześnie przetrzymywać jego emocje. Jako dorosłe jednostki mamy bardziej rozwinięte, niż dzieci, procesy regulacji naszych stanów emocjonalnych, ha, nawet zdecydowanie lepiej działają u nas procesy pobudzenia i hamowania– dlatego też z faktu dojrzałości naszego mózgu jesteśmy predysponowani do przetrzymania tego co się dzieje u dziecka.
Nie wchodzimy w złość – złoszcząc się za doświadczanie emocji. Dziecko potrzebuje naszego spokoju (to właśnie przetrzymanie) oraz reakcji: mogę Ci pomóc, widzę że jest Ci teraz trudno, jestem tu z Tobą, dla Ciebie.
Łatwo napisać,tylko jak to zrobić gdy sami mamy już dość, nerwy puszczają i najszybszym sposobem jest odpuścić albo nawrzeszczeć….
I doszliśmy do punktu trzeciego, najważniejszego!
Jeśli chcemy przetrzymać emocje dziecka, być z nim w tym doświadczeniu, jeżeli chcemy dać mu uwagę neutralną MUSIMY (nie lubię tego określenia bo wskazuje na przymus, ale w tej sytuacji musimy) zrealizować tak zwany przeze mnie „przedpunkt”, który mówi o tym, że: rodzicu zadbaj o siebie, o swój komfort psychiczny a będziesz mógł pokazać i zrobić wiele dobra dla swojego dziecka.
Przypomina mi się sytuacja związana z podróżą samolotem, gdy stewardesy lub stewardzi udzielają instrukcji jak zachować się podczas niebezpiecznych sytuacji i w jakiej kolejności zakładać maseczki – najpierw dorosły potem dziecko i myślę, że tak samo właśnie powinno być z wychowywaniem dzieci.
Prowadząc jeden z cykli zajęć dla rodziców często o to pytam i pomimo to, że mają doświadczenia w podróży samolotem mówią: „najpierw dziecku” i od tego zaczyna się cała praca.
Kończę z życzeniami dla wszystkich dorosłych aby odkryli w sobie ważność sami dla siebie i dzięki temu mogli ją dawać tym najmłodszym, którzy dopiero ją zdobywają.
Joanna Giżyńska
Psycholog, psychoterapeuta absolwentka Psychologii na Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Pracująca w dwóch warszawskich poradniach psychologiczno – pedagogicznych, Fundacji „Pociechom”, współpracująca ze szkołami, przedszkolami, prowadząca prywatną praktykę psychoterapeutyczną, a także będąca w trakcie szkolenia psychoterapeutycznego w Wielkopolskim Towarzystwie Terapeutów Systemowych.
Głównym tematem zainteresowań jest rozwój dzieci w systemach rodzinnych.